Droga do Emaus

„Tego samego dnia dwaj z nich byli w drodze do wsi, zwanej Emaus, oddalonej o sześćdziesiąt stadiów od Jeruzalem. Rozmawiali oni ze sobą o tym wszystkim, co się wydarzyło. Gdy tak rozmawiali i rozprawiali ze sobą, sam Jezus przybliżył się i szedł z nimi. Lecz oczy ich były jakby przesłonięte, tak że Go nie poznali.  On zaś ich zapytał: «Cóż to za rozmowy prowadzicie ze sobą w drodze?» Zatrzymali się smutni. A jeden z nich, imieniem Kleofas, odpowiedział Mu: «Ty jesteś chyba jedynym z przebywających w Jerozolimie, który nie wie, co się tam w tych dniach stało». Zapytał ich: «Cóż takiego?» Odpowiedzieli Mu: «To, co się stało z Jezusem Nazarejczykiem, który był prorokiem potężnym w czynie i słowie wobec Boga i całego ludu;  jak arcykapłani i nasi przywódcy wydali Go na śmierć i ukrzyżowali. A myśmy się spodziewali, że On właśnie miał wyzwolić Izraela. Ale po tym wszystkim dziś już trzeci dzień, jak się to stało. Nadto, jeszcze niektóre z naszych kobiet przeraziły nas: były rano u grobu, a nie znalazłszy Jego ciała, wróciły i opowiedziały, że miały widzenie aniołów, którzy zapewniają, iż On żyje. Poszli niektórzy z naszych do grobu i zastali wszystko tak, jak kobiety opowiadały, ale Jego nie widzieli» (Łk 24,13-24).

A my, czego my się spodziewamy? Czego ja się spodziewam?

Często rozmawiam z samym sobą o Bogu, o Biblii. Są we mnie pytania, których nie umiem i nie chcę zadać. Nawet samemu sobie. Przeżyłem okres euforii, fascynacji i bliskości Jezusa w moim życiu. Był tak blisko. Życie było wtedy takie proste. Nawet nie wyobrażałem sobie, że można Go nie widzieć w swoim życiu. No, jak to? Nie widzisz Go? Przecież On tu jest. O, tu! Wyciągnij rękę i dotknij!

Ale życie toczy się dalej. Nie stoję w miejscu, jestem w drodze. Nawet nie wiem, czy moim celem jest Emaus, to Emaus. Po prostu idę. Karmię się czasem, którego mam pod dostatkiem. Tego jednego jestem pewien. Czas nie jest moim wrogiem.

Ale jak to? Przecież starzejesz się. Dopadają cię różne choroby. Nie jesteś już ani tak sprawny, ani przystojny jak kiedyś. Opadasz z sił, zapominasz. Coraz częściej nic ci się nie chce…

Dlatego właśnie jestem w drodze. Skończył się pewien jej odcinek, kiedy Jezus był tak blisko. On mówił, że odejdzie, że już go nie będzie tak, jak był kiedyś, ale ja nie chciałem słuchać. Wyszedłem, aby Go poszukać.

Tak mi się przynajmniej wydawało. Tak mi się wydaje.

„Był prorokiem potężnym w czynie i słowie”!

Boli mnie to „Był!”

Zatrzymuję się. Oglądam się wstecz, ale to, co było, już nie jest. Może dla innych tak. Nie dla mnie. Ja muszę iść. Nie wiem dokładnie, czy wybrałem właściwy kierunek. Chciałbym wrócić, ale często odkrywam, że coraz bardziej się oddalam. I znowu zawracam.

Oj, kręta ta moja droga.

Są jednak i tacy, którzy Go nie spotkali, którzy Go nie szukają. Dokąd prowadzi droga, którą idą? Czy moja droga jest lepsza?

„Oczy ich były jakby przysłonięte”.

Patrzę i nie widzę.

Nie wmawiaj mi, że to, co widzę, to nie jest to,

co widzę…

A ty,

co ty widzisz?

I chciałoby się zacytować klasykę: „Ciemność, widzę ciemność”!

Ja po prostu zamykam oczy. Naprawdę. Nawet kiedy idę, na przykład do piekarni, na chwilę zamykam oczy i idę dalej. Tę drogę znam. Wiem, że nic złego nie może mnie na niej spotkać.

To takie małe dawanie się prowadzić. W zaufaniu. Bo wierzę, bo wiem, że ON JEST DROGĄ. On nie pokazuje mi drogi. Nie ostrzega przed ostrymi zakrętami. Przed robotami drogowymi. Przed zagrożeniami. ON JEST DROGĄ.

To chyba miał na myśli św. Paweł, kiedy pisał, że „W Nim żyjemy, poruszamy się i jesteśmy”.

Nie widzę, a jednak wiem, że On jest obok. Dlatego Go szukam. Dlatego się rozglądam. Dlatego tak często moje serce płonie.

No, może tylko trochę bardziej się rozpala. A może tylko rozgrzewa… W każdym razie nie jest już takie, jakie było.

I to jest dobry powód, żeby być w drodze.

A mi się nie chce!

Zmęczony jestem!

To bez sensu!

Znowu!

To jest właśnie bycie w drodze. Zacząłeś rozmowę.

Jaka tam znowu rozmowa?! Ja się po prostu kłócę! Z innymi. Z sobą. Z Bogiem.

A, to nawet lepiej. Uzewnętrzniasz swoje emocje, jesteś w nich. Bardziej czujesz, że jesteś.

Jest taka religijna piosenka: „Przez ile dróg musi przejść każdy z nas, aby człowiekiem się stać?”

Jest tylko jedna, jedyna i JEST NIĄ ON.

Odwracasz się. Patrzysz z politowaniem: Jeszcze jeden fanatyk.

A widziałeś, co się dzieje w Ukrainie?

Gdzie jest ten twój dobry Bóg?

Ten Ojciec,

bez którego woli nawet włos z głowy nie spadnie.

Który bardziej troszczy się o nas,

niż o wróble…

Buntujesz się. Ja też. Stawiam pytania. Zastanawiam się. Nie dla siebie. Ja wiem. Ja znam odpowiedź.

Jestem w drodze.

W drodze do Emaus.

A ON

JEST

przy mnie,

ze mną.

W starożytności uczeń wędrował z nauczycielem. Żył jego życiem. A nauczyciel – siłą rzeczy – żył życiem ucznia. Uczyli się siebie nawzajem. W drodze. Uczeń nie tyle uczył się od nauczyciela, co uczył się jego. Z czasem sam stawał się nauczycielem.

Jezus mówi, że JEST DROGĄ.

Uczy mnie, że jak też mam się nią stać. Żebym nie pobłądził, idzie obok mnie. Często chwyta mnie za rękę, żebym się nie przewrócił. Często, oj, bardzo często, podnosi mnie po upadku. Zalewa rany winem i oliwą.

Niektórzy sami sobie aplikują to wino. Czasem coś mocniejszego. Bo ten ból istnienia jest nie do wytrzymania… Tak się tłumaczą. Tak myślą.

O, o…. A przecież, gdyby był takim kochanym tatą, to nie pozwoliłby, abyś upadł…

Ech! Co to za rodzic, co to za nauczyciel, który nie pozwala własnemu dziecku dorosnąć, nauczyć się, nawet na własnych błędach. A może zwłaszcza na nich. „Słowa uczą, przykłady pociągają”.

ON wie, co znaczy poczuć się samotnym, opuszczonym. Nie tylko przez przyjaciół. Także przez Ojca:

„Boże mój, Boże mój! Czemuś mnie opuścił?” –

woła z wysokości krzyża.

Nie „wołał”,

On dalej woła,

we mnie,

w tobie,

w gwałconych Ukrainkach,

mordowanych cywilach,

dzieciach odbieranych rodzicom,

uchodźcach

i w oprawcach,

którzy poza własnym gniewem,

nienawiścią,

nie widzą niczego

i nikogo.

Nawet JEGO.

„Nie takiego bowiem mamy arcykapłana, który by nie mógł współczuć naszym słabościom, lecz poddanego próbie pod każdym względem” (Hbr 4,15).

Przytulam wnuki,

wygłupiam się,

rozmawiam ze znajomymi,

opowiadam pierdoły,

zażywam lekarstwa,

potykam się,

zasypiam

lub tylko wiercę się w pościeli,

martwię się o pieniądze…

I wierzę,

i mam nadzieję,

i całą wieczność przed sobą.

Po prostu jestem w drodze.

W mojej drodze do Emaus.

2 thoughts on “Droga do Emaus

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *